| Źródło: Materiały własne i nadesłane
Od ponad 50 lat nie idziemy drogą na skróty...
T.Cz.: Jak narodziła się Państwa pasja do wypieków?
W.Dz.: Pasja do pieczenia narodziła się już w dzieciństwie. W domu co tydzień sami wypiekaliśmy kilka bochenków chleba dla całej rodziny. Zboże, które uprawialiśmy na polu zanosiliśmy do młyna i w zamian dostawaliśmy mąkę, z której wypiekaliśmy chleb. Do dzisiaj pamiętam jak pachniało w całym domu. Tak to się zaczęło. Zawsze podobało mi się to zajęcie, więc w wieku 15 lat rozpocząłem naukę w zawodzie piekarza. Byłem bardzo młody, z dala od domu, ale zdeterminowany do poznania tajników zawodu. Nauczyło mnie to samodyscypliny, szacunku do pracy oraz wytrwałości w dążeniu do celu.
T.Cz.: Skąd czerpią Państwo inspirację do tworzenia swoich wyrobów?
W.Dz.: Inspiracją jest nasza praca. Codziennie wypiekamy różnego rodzaju chleby, ciasta czy ciasteczka. Cały czas staramy się je udoskonalać, dodawać coś nowego, testować nowe smaki i metody produkcji. Jednak najlepszą inspiracją jest zadowolony klient. To miłe i jeszcze bardziej motywuje do tego, by sięgać dalej, szukać nowych pomysłów czy też testować receptury. Pomysłów mamy mnóstwo, nigdy nam ich nie brakuje – brakuje co najwyżej czasu i rąk do pracy.
T.Cz.: Ilu pracowników Państwo zatrudniacie?
W.Dz.: W początkowym okresie działalności załoga składała się z trzech osób: mnie, mojej żony Haliny oraz jednego pracownika. Na chwilę obecną zatrudniamy ponad 20 osób, szkolimy też uczniów w zawodzie piekarz, ucząc ich rzemiosła oraz dając możliwość rozwijania ich zainteresowań i pasji.
T.Cz.: Czy trudno było założyć działalność, kiedy to było? Z jakimi problemami zmagali się Państwo wtedy, a z jakimi teraz? Czy teraz jest łatwiej?
W.Dz.: Swoją działalność założyłem wraz z żoną w lipcu 1970 r. Nie było to zadanie łatwe, trwało kilka miesięcy, nie tak jak obecnie. Trzeba było wystąpić o pozwolenie na otwarcie działalności, otrzymać z Warszawy zaświadczenie o niekaralności, na które trzeba było czekać kilka miesięcy, oczywiście uzyskać tytuł mistrza w zawodzie, którego dotyczyła działalność. Problemów było co niemiara. Przede wszystkim borykaliśmy się z brakiem pracowników, gdyż były to czasy, w których praktycznie każdy miał zapewnioną pracę, np. w Hucie Silesia, znajdującej się nieopodal. Zawsze jednak towarzyszyły mi cierpliwość, upór i wytrwałość w dążeniu do realizacji wytyczonych celów. Nie załamywałem rąk. Przyjąłem więc na naukę zawodu uczniów z Domu Dziecka w Rzuchowie, którzy zamieszkali razem z nami. Nawiasem mówiąc, jeden z nich, obecnie już na emeryturze, do dzisiaj mieszka na piętrze budynku, w którym znajduje się piekarnia. Tak więc zaczynaliśmy bardzo skromnie, a popyt na pieczywo był ogromny. Niestety, podstawowe surowce potrzebne do produkcji były bardzo trudno osiągalne, nie wspominając już o wyposażeniu piekarni w niezbędne do wypieku maszyny i sprzęt, których kupno było praktycznie niemożliwe. Mówiąc w przenośni i dosłownie, wzięliśmy wszystko we własne ręce. W tamtych czasach, w czasach PRL-u, zakłady rzemieślnicze nie były mile widziane. Byliśmy dzieckiem niechcianym, co wiązało się z licznymi nieprzyjemnościami ze strony władzy, a my naprawdę bardzo ciężko pracowaliśmy. Codziennie po 12 godzin, w piątki 16, a przed świętami.... całymi dniami. Do dziś mam w pamięci krótkie drzemki na workach z mąki i mimowolnie zamykające się oczy podczas dalszej pracy. Dawny przedsiębiorca nie miał lekkiego życia. Teraz problemy są całkiem inne. W tej branży, istnieje bardzo duża konkurencja. Dzisiaj pieczywo można kupić praktycznie wszędzie, w markecie czy w budce przy bloku. Mimo tego, iż obecnie klient posiada wyższą świadomość w kwestii spożywanych przez siebie produktów żywnościowych i często preferuje tradycyjne metody ich wytwarzania, to jednak trudno nam, małym przedsiębiorcom konkurować z potężnymi piekarniami- molochami, gdzie często liczy się tylko ilość. Naszą bronią pozostaje wierność tradycyjnym metodom produkcji i stawianie na jakość. Inny problem to brak rąk do pracy, brakuje nie tylko wykwalifikowanej kadry, ale ludzi którzy chcą pracować w tym wymagającym wyrzeczeń zawodzie. Poza tym żyjemy w czasach, kiedy właściciel małego zakładu rzemieślniczego wykonuje obowiązki pracownicze, często jest menadżerem, nierzadko kierowcą, czasem nawet księgowym i konserwatorem. Jako drobni przedsiębiorcy, nie jesteśmy w stanie zatrudnić tylu specjalistów, jak czynią to duże firmy. Natomiast obowiązki i wymagania, którym musimy stawiać czoła są takie same dla wszystkich, zarówno dla potentatów, jak i dla nas "maluczkich". Czy teraz jest łatwiej? Powiem tak, każdy czas ma swoją specyfikę i rządzi się własnymi prawami. W latach swojej młodości trochę inaczej postrzegałem rzeczywistość. Towarzyszył mi młodzieńczy zapał i zdeterminowanie, co w dużej mierze rekompensowało, nazwijmy to niedoskonałości poprzedniego systemu. Dzisiaj, już może nie tak młody zapałem, lecz bogatszy o bagaż doświadczeń, na pewne kwestie patrzę w inny sposób, może z większą rozwagą i dystansem, ale zawsze staram się myśleć pozytywnie, pokonywać wszelkie przeciwności losu i ciągle zachowywać zdrowy optymizm, rozwijać siebie, jak i firmę. Nie ukrywam też, iż mimo swojego wieku ciągle pozostaję aktywny zawodowo, a czasami w domowym zaciszu rozmyślam nad tym, jak by to było, gdybym był o te pół wieku młodszy, mając do dyspozycji dostępne współcześnie środki i możliwości, mógłbym zacząć swoją piekarską przygodę raz jeszcze.
T.Cz.: Jak pandemia wpłynęła na Państwa działalność?
W.Dz.: Z powodu pandemii, ludzie przestali się spotykać, organizować imprezy, zamknięto lokale gastronomiczne. Oczywiście i nasza piekarnia odczuła skutki zaistniałej sytuacji. Byliśmy zmuszeni ograniczyć produkcję, a co za tym idzie nastąpił spadek przychodów. Udało się nam jednak utrzymać zatrudnienie na dotychczasowym poziomie i dołożymy wszelkich starań, żeby tak pozostało. Stanowimy zgrany zespół. Wśród zatrudnionych są osoby, które są z nami od ponad 25 lat, a rekordzista poświęcił firmie 40 lat swego życia. Na chwilę obecną trudno cokolwiek wyrokować. Pozostaje obserwować sytuację i robić swoje.
T.Cz.: Czym wyróżniacie się Państwo na tle innych rybnickich piekarni, cukierni?
W.Dz.: Założyłem piekarnię ponad 50 lat temu i to zobowiązuje. Dlatego też nie idziemy drogą na skróty. Jesteśmy jedną z nielicznych piekarni w Rybniku, które produkują chleb na naturalnym zakwasie, a nie takim z wiaderka. Swoją produkcję opieramy na tradycyjnych recepturach, wypracowanych i ulepszanych przez lata. Wszystkie nasze wyroby wytwarzane są ręcznie, z naturalnych składników i wypiekane w tradycyjnym piecu piekarniczym, co sprawia, że każdy bochenek chleba jest wyjątkowy. Świeże pieczywo prosto z pieca można u nas nabyć od wczesnych godzin rannych do późnych godzin wieczornych, co nie ukrywam, bardzo spodobało się naszym klientom.
T.Cz.: Co jest Państwa "hitem", po który rybniczanie sięgają najchętniej?
W.Dz.: W naszej ofercie mamy zarówno tradycyjne wypieki piekarnicze, jak i wyroby cukiernicze oraz szeroki wachlarz ciasteczek. Trudno określić co jest hitem. Dla jednych to chleb tradycyjny, dla innych orkiszowy czy czystoziarnisty. Jeszcze inni nie potrafią się oprzeć tradycyjnemu kołoczowi. Wśród klientów są również zwolennicy sernika na kruchym cieście i amatorzy ciasta malinowego. Myślę jednak, że mimo wszystko największą popularnością cieszą się tradycyjne pączki. Dowodem na to może być zwycięstwo w konkursie na Najsmaczniejszy Rybnicki Krepel w roku 2015.
T.Cz.: Jakie było najbardziej nietypowe, najciekawsze Państwa zamówienie?
W.Dz.: Nie wiem czy mogę o tym mówić, ale kiedyś poproszono mnie, abym zapiekł w chlebie cały spieniężony majątek, by można go było przewieźć za granicę. Ale to były stare czasy. Teraz staramy się spełniać oczekiwania klientów i szczegółowo omawiamy wszystkie indywidualne zamówienia.
T.Cz.: Czy organizujecie jakieś spotkania z pracownikami?
W.Dz.: W marcu wspominamy św. Klemensa - patrona piekarzy i cukierników. Z okazji tego święta, co roku organizowaliśmy spotkania dla naszej załogi, bo bardzo nam zależy na budowaniu zgranego zespołu i pogłębianiu relacji z pracownikami. Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że bez wsparcia i oddania ze strony załogi, bez wzajemnego zaufania, po prostu nie dalibyśmy rady. Dlatego też staramy się, by w piekarni zawsze panowała przyjazna atmosfera, a każdy pracownik czuł się częścią naszej piekarskiej braci. Jednak pandemia uniemożliwiła nam organizowanie tego typu spotkań. Wypada mieć nadzieję, że już niedługo wszystko wróci do normy.
T.Cz.: Jakie są Pana marzenia? Te zawodowe, jak i prywatne? Co robi Pan w wolnym czasie?
W.Dz.: Moje marzenie już się spełniło, jako mały chłopiec, pochodzący z wielodzietnej i niezbyt zamożnej rodziny, odniosłem sukces nie tylko w życiu zawodowym, ale również prywatnym. Jestem szczęśliwym mężem, ojcem i dziadkiem. Firma całkiem nieźle funkcjonuje i ciągle się rozwija. Pomagają mi w tym żona, syn, córka i zięć. Choć mam już 76 lat to nadal jestem aktywny fizycznie i póki co na zdrowie nie mogę narzekać. W wolnym czasie lubię poczytać dobrą gazetę, obejrzeć ciekawy film, ale nade wszystko cenię sobie spotkania w rodzinnym gronie. Cieszy mnie uśmiech na twarzach moich wnuków i dzieci. Dużo satysfakcji dostarcza mi także wypoczynek na łonie natury i rozkoszowanie się pięknem przyrody.
T.Cz.: Dziękuję za rozmowę.
PIEKARNIA S.C. Wilibald Dziwoki Mateusz Dziwoki Marzena Szweda
ul. Przemysłowa 26, 44-203 Rybnik
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj